RSS

Aktualności

  • Saturday, 8 January 2022r. Inne

    Zabił za konia i wóz - Historia kryminalna z 1945 r.

    Był 2 września 1945 roku. Antoni Moryc zmierzał w kierunku przystanku kolejowego Grodkowice w Szarowie. Około 5:00 na Skotnicy w Gruszkach naszedł na leżącego w koleinie drogi mężczyznę. Napotkany jęczał z bólu, nie można było zrozumieć, co mówi. Głowę miał całą we krwi. Moryc udał się do pobliskiego domu przy Skotnicy, zamieszkałego przez rodzinę Jana Hudygi, i poinformował gospodarza o potrzebie udzielenia pomocy rannemu. Hudyga obudził sąsiada – swojego szwagra, Juliana Sobora – i natychmiast udali się we wskazane miejsce, gdzie znaleźli cierpiącego, ciężko rannego młodego mężczyznę. Przewieźli go na taczce do domu Sobora i położyli na łóżku. Kim był nieszczęśnik? Kto był sprawcą jego tragedii? Czy po blisko 77 latach można odtworzyć kulisy tej kryminalnej historii?

    Powojenne powroty z Niemiec

    „Pietrucha” – tak nazywano 17-letniego Michała Poznachowskiego ze Zborowa koło Tarnopola. W Staniątkach zamierzał pobyć zaledwie miesiąc. Miał za sobą wojenną tułaczkę po tym, jak został przymuszony przez wycofującą się armię niemiecką do świadczenia podwody (transportu) własnym koniem i wozem. W ten sposób dotarł do Niemiec, skąd postanowił wracać w rodzinne strony. Po drodze na wschód, 10 sierpnia 1945 r., dotarł do Staniątek. Przyjęła go pod swój dach zamieszkała przy dzisiejszej ulicy Piłsudskiego Katarzyna Śledziowska, zapewniając mu utrzymanie. W zamian chłopak wykonywał różne prace w gospodarstwie, wykorzystując do tego własnego konia, a także świadczył usługi innym mieszkańcom wsi. Po miesięcznym pobycie planował dalej kontynuować powrót do domu. Nie wiadomo, czy miał świadomość, że nie zastanie w nim rodziców. W 1944 r. padli oni ofiarą zbrodni wołyńskiej w byłej Małopolsce Wschodniej, m.in. w województwie tarnopolskim. 

    Poznachowski poznał w Staniątkach 21-letniego Stefana S., zamieszkałego przy dzisiejszej ulicy Wyszyńskiego, który również wrócił z Niemiec (konkretnie z Bawarii). Tam w latach 1943–45 przebywał na robotach przymusowych. Stefan, po wkroczeniu do Niemiec armii amerykańskiej, podjął w niej służbę wojskową, którą krótko pełnił przy granicy francuskiej. Jak później oświadczył, sam zrezygnował z tej służby. We wsi był źle postrzegany. Nadużywał alkoholu, ludzie bali się go. Stefanowi S. bardzo spodobała się 7–letnia, ciemna kasztanka „Pietruchy” i – jak zwierzył się swojemu sąsiadowi, Stanisławowi B. – nosił się z zamiarem pozyskania jej za wszelką cenę. Miał bowiem obiecane zatrudnienie, tj. wykonywanie transportu własnym środkiem. 

    Zbrodniczy plan

    Stefan S. nie był w stanie nabyć konia w legalny sposób, bo zwyczajnie nie miał pieniędzy. „Pietrucha” dostał już ofertę sprzedaży klaczy za 30 tys. zł od Książka, ale jej nie przyjął, gdyż nie miał zamiaru pozbywać się zwierzęcia. W tej sytuacji u S. zrodził się zbrodniczy plan zdobycia konia z wozem. Postanowił wywabić Poznachowskiego z furmanką w ustronne miejsce, zamordować go i zabrać konia. 

    Wymyślił też sposób na „zalegalizowanie” przyszłego nabytku (choć dziś nie ma pewności, czy ten wątek pojawił się przed zabójstwem, czy już po jego dokonaniu). Legalność nabycia konia przez S. miała potwierdzić rzekoma transakcja przeprowadzona przy świadkach, którymi mieli być sąsiad Stefana – Stanisław B. (namówiony do fałszywych wyjaśnień) oraz macocha „nabywcy”, Antonina S. – rzekomo zastraszona przez pasierba. 

    Według nakreślonego przez Stefana S. scenariusza (tak wyjaśnił później w pierwszym przesłuchaniu), Poznachowski przyjechał koniem do niego w sobotę, 1 września około 21:00 z dwoma nieznanymi mężczyznami. Ci mieli zostać na drodze, z kolei „Pietrucha” wszedł do domu, gdzie otrzymał od S. w obecności ww. świadków 7 tys. zł. Co do reszty zapłaty mieli się dogadać później. Część brakującej kwoty Stefanowi miała pożyczyć macocha. Po transakcji „Pietrucha” odszedł z gotówką w niewiadomym kierunku z owymi mężczyznami. 

    31 sierpnia Stefan S. zabiegał u „Pietruchy”, aby ten przywiózł mu rzekomo przygotowane pniaki z Puszczy Niepołomickiej, które – czego nie ukrywał – miały być pozyskane nielegalnie. Dlatego też kradzież z oczywistych względów miałaby się odbyć w nocy. Poznachowski zgodził się na przywózkę drewna, ale dopiero 1 września, w sobotę. Chłopak miał wątpliwości, czy pomóc w kradzieży Stefanowi. S. i przed wyjazdem radził się jeszcze służącej u Śledziowskiej 22–letniej Marii Waksmundówny z myślenickiego (ten fakt miał później istotne znaczenie w sprawie). Oczywiście dla niej miał inną wersję, tzn. S. miał go rzekomo prosić o przywiezienie paczek ze stacji kolejowej. W sobotę S. dwa razy przyjeżdżał na rowerze do orzącego pole Michała, by upewnić się, czy ten faktycznie podjedzie na umówiona godzinę. 

    Przebieg zbrodni

    Na podstawie materiałów zgromadzonych w śledztwie i przyjętych przez sąd, przebieg zdarzenia mógł być następujący. W sobotę Michał Poznachowski faktycznie podjechał około 20:30 pod dom Stefana S., który czekał na niego na drodze. S. był „wstawiony” po wcześniejszym spożyciu alkoholu z wujkiem (bratem swojej rodzonej matki), a później także ze Stanisławem B., u którego w domu było dwóch innych sąsiadów. Potem jeden z nich, przesłuchany przez milicję, zeznał, że Stanisław – wywołany przez Stefana – wyszedł z domu po 20:00 i nie było go przez ponad półtorej godziny, tzn. wrócił około 22:00. Z późniejszych ustaleń wynikało, że S. i B. działali wspólnie i w porozumieniu.

    We trzech, tj. „Pietrucha”, Stefan S. i Stanisław B., ruszyli furmanką w kierunku Gruszek. Na wozie znalazły się łopata  i mała siekierka – według S. należąca do B. Gdy przejechali przez wieś dzisiejszą ulicą Wołową, skręcili w Skotnicę – drogę prowadzącą z Gruszek na Podlas Gruszczański. Po przejechaniu około 30 m zalesionym wąwozem, Stanisław B. przytrzymał Poznachowskiego, a Stefan S. uderzył Michała siekierką (ostrzem) od tyłu w głowę. Następnie zrzucili go z wozu na lewą stronę drogi. Zapewne od razu ofiara była zrzucona, gdyż na furmance nie ujawniono śladów krwi. Leżący na wznak ciężko ranny, ale dający oznaki życia Michał, otrzymał drugi cios siekierką w prawy policzek, w wyniku czego doznał rozcięcia warg i przerąbania szczęki oraz żuchwy. S. odrzucił siekierkę kilkanaście metrów od leżącego rannego, za prawy (wschodni) skraj drogi. Później w pobliżu znaleziono również porzucony bat i czyjąś czapkę. 

    Sprawcy zostawili ciężko rannego w koleinie i natychmiast odjechali koniem do Staniątek. Stanisław B. po wejściu do swojego domu położył się na łóżku w kuchni. Prawdopodobnie był pijany, gdyż jeden z sąsiadów, Franciszek Bartosik, obecny jeszcze w domu B., musiał mu pomóc ściągnąć buty. Stefan S. zajechał wozem na swoje podwórze, rozebrał konia z uprzęży i umieścił go w stajni, po czym poszedł spać. 

    „Kto cię ubił?”

    Jak już wiemy, 2 września koło 5:00 rannego znalazł Antoni Moryc. Kilka minut później natknęli się na niego Stanisław Goryczko z żoną, też idący do pociągu. Z początku myśleli, że w koleinie leży pijany człowiek. Ranny z wysiłkiem miał im oznajmić, że „bandyta porąbał go siekierą i zabrał mu konia z wozem”. Później, na pierwszej rozprawie, Goryczko zeznał jednak, że Poznachowski wyraził się o sprawcach w liczbie mnogiej: „bandyci mi zabrali konia i porąbali siekierą”.  Małżeństwo, podobnie jak Moryc, również udało się do najbliższego domu po pomoc. Jan Hudyga obudził sąsiada – swojego szwagra, Juliana Sobora – i natychmiast obaj udali się we wskazane miejsce, gdzie znaleźli cierpiącego, ciężko rannego chłopaka. Przewieźli go na taczce do domu Sobora i położyli na łóżku. Ranny prosił, żeby mu coś podłożyć pod głowę, bo miał ją nisko, oraz żeby go okryć, gdyż jest mu zimno – co uczyniono. Stanisław Hudyga (ur. 1941 r.) – bratanek Jana Hudygi – wspominał, że pamięta, jak ranny leżący u nich w domu strasznie jęczał z bólu i ciężko było zrozumieć, co mówi. Młody Hudyga miał wtedy cztery lata i nie pozwolono mu zobaczyć ofiary. Później ojciec wziął go na ramiona i poszli do wąwozu, gdzie na drodze zobaczył plamę z krwi. 

    Ponieważ Michał Poznachowski nie wrócił do domu, Katarzyna Śledziowska i jej córka Maria Fitowska "Mańcia" niepokoiły się. Wprawdzie dowiedziały się od Waksmundówny, że „Pietrucha” pojechał wieczorem coś przywieźć Stefanowi S., ale było już południe, a chłopak nie wrócił. „Mańcia” udała się do Stefana, a ten jej powiedział, że Michał jest u sąsiada, co było nieprawdą. W końcu do S. przybyła Śledziowska, gdyż około 13:00 dowiedziała się od mieszkańców, że Poznachowski został ciężko pobity i znaleziony w Gruszkach. Stefan S. oświadczył jej, że nie wie, gdzie jest Michał, a w sobotę wieczorem Poznachowski przy świadkach, tj. macosze i Stanisławie B., sprzedał mu konia z wozem, przyjmując zaliczkę w kwocie 7 tys. zł. 

    Tymczasem do domu Sobora wezwano sąsiada – Leona Łysego, leśnika – aby powiadomił o zdarzeniu milicję w Kłaju. Podsołtys Gruszek Władysław Węgrzyn w porozumieniu z przybyłą milicją zorganizował furmankę, którą rannego zawieziono do lekarza w Niepołomicach. Lekarz po wstępnym zaopatrzeniu skierował pacjenta do szpitala Św. Łazarza w Krakowie. W trakcie przewożenia pobitego do szpitala „Mańcia” zapytała go: „Kto cię ubił?” Odpowiedział: „Ubili mnie ci, u których znajduje się koń”. 

    Michał Poznachowski zmarł w szpitalu 3 września o godzinie 12:00. Tuż przed śmiercią, po wyspowiadaniu się, powiedział: „Niemcy mnie nie zabili, a od Polaków muszę ginąć”. Do końca nie wyjawił nazwisk sprawców, którzy go pobili i zabrali mu konia. Prawdopodobnie chciał zataić swój niedoszły udział w kradzieży drewna. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci były „(…) rozległe obrażenia mózgu wywołane raną rąbaną głowy, zadaną ostrym i ciężkim narzędziem, o długiej powierzchni tnącej, np. siekierą”.

    Zatrzymania i aresztowania

    W związku ze złożonym na posterunku milicji w Kłaju zawiadomieniem Jana Hudygi o rozboju na Michale Poznachowskim komendant posterunku kpr. Władysław Migdał podjął czynności niecierpiące zwłoki. Nie czekając na śledczego, 3 września zażądał od Stefana S. dobrowolnego wydania konia z uprzężą i wozu. Wobec odmowy przeprowadził rewizję w zabudowaniach i zatrzymał wymienione zwierzę oraz sprzęty, zabezpieczając je na posterunku w Kłaju do dyspozycji sądu. Stefana S. oraz Stanisława B. również zatrzymał i umieścił w milicyjnym areszcie do dyspozycji sądu grodzkiego w Niepołomicach. We wstępnym przesłuchaniu obaj zatrzymani twierdzili, że konia ze sprzętem Stefan S. nabył od Poznachowskiego za 7 tys. złotych, a co do reszty zapłaty mieli się jeszcze dogadać po powrocie Michała z domu rodzinnego. Powyższe potwierdziła również w zeznaniu, jako rzekomy świadek transakcji, macocha Stefana S. – Antonina S. Według obu podejrzanych i świadka Poznachowski przyjechał wieczorem do Stefana S. i zaproponował mu kupno konia z wozem, gdyż wybierał się w rodzinne strony. 

    3 września, już w pierwszych przesłuchaniach podejrzanych oraz świadka Antoniny S. dokonanych przez milicjanta, pojawiły się rozbieżności w kwestii rzekomego pożyczenia od macochy brakującej kwoty pieniędzy. Okoliczności tej fikcyjnej transakcji Stefan uzgodnił – jak wykazały przesłuchania, jednak niezbyt dokładnie – z macochą i Stanisławem B. w niedzielę, odwiedzając go z wódką. Bezpośredni sprawca zbrodni nie przewidział również, że Poznachowski przed wyjazdem do S. powie o tym komukolwiek, a pracująca u Śledziowskiej Waksmundówna zeznała, jak było. 

    4 września obu zatrzymanych przesłuchał sędzia sądu grodzkiego w Niepołomicach dr Antoni Pająk. Ujawnił kolejne istotne rozbieżności w wyjaśnieniach podejrzanych. M.in. Stanisław B. powiedział, że widział i słyszał, jak Stefan S. zażądał i otrzymał od macochy 7 tys. złotych, a nie tylko brakującą mu kwotę. Z kolei Stefan S. zapytany przez sędziego potwierdził, że bat (znaleziony na miejscu zbrodni) – który wg S. miał leżeć na wozie – nabył wraz z koniem, uprzężą i wozem.

    Wobec stwierdzonych faktów, sprzecznych wyjaśnień podejrzanych, grożącej im wysokiej kary za zbrodnię oraz przekonania, że dalej będą mataczyć w sprawie lub ukrywać się, sędzia Pająk obu tymczasowo aresztował na dwa miesiące do dyspozycji prokuratora sądu okręgowego w Krakowie. Koń z uprzężą i wozem został oddany na przechowanie u Katarzyny Śledziowskiej za ustanowioną kaucją hipoteczną w wysokości 20 tys. złotych, złożoną do protokołu przez jej córkę „Mańcię” Fitowską.

    Antonina S. została po raz drugi przesłuchana 10 września przez kpr. Karola Gaja z niepołomickiego posterunku milicji. Zaprzeczyła wcześniejszemu zeznaniu i oświadczyła, że do kłamstwa namówił ją pasierb. Kategorycznie zeznała, że w krytyczny wieczór nie było u niej ani Poznachowskiego, ani Stanisława B., ani też nie było żadnej transakcji kupna konia przez Stefana S. Poza tym nie pożyczała żadnych pieniędzy pasierbowi, ani nic jej nie było wiadomo o zamiarze zakupu konia przez Stefana. Potwierdziła, że w niedzielę rano ujrzała wóz przy domu i konia w stajni. Nie pytała Stefana, o pochodzenie zwierzęcia i wozu, gdyż bała się, że pasierb ją zbije.

    Gaj przesłuchał również 13-letnią siostrę Stefana, Katarzynę, której zeznanie potwierdzało oświadczenia Antoniny S. Od tego czasu długo nic w sprawie się nie działo. 

    Koniec solidarności podejrzanych

    Akta sprawy błądziły po jednostkach prokuratur wojskowych, a nawet trafiły przez pomyłkę na kilka miesięcy do UBP w Miechowie. Dopiero po siedmiu miesiącach, w wyniku interwencji pełnomocnika Stanisława B., który domagał się umorzenia sprawy swojego klienta lub uchylenia jego tymczasowego aresztowania, wznowiono czynności z udziałem obu podejrzanych.

    13 lipca 1946 r. B. odwołał swoje poprzednie wyjaśnienia, twierdząc, że do fałszywych oświadczeń na temat zakupu konia namówił go Stefan S., a także prosiła go o to jego macocha. Stefan obiecał, że za tę przysługę kupi mu ubranie (po sprzedaniu wieprza) i dwa razy zaprosił go na wódkę. Stanisław oświadczył, że nie był powodowany obiecanym zyskiem, gdy fałszywie wyjaśniał w pierwszych przesłuchaniach, lecz stwierdził, że było to skutkiem jego złego stanu zdrowia (zaniki pamięci, gorączka…) spowodowanego ciężkim pobiciem przez Niemców w czasie wojny. W tym samym dniu, ale już jako świadek, zeznał, że to, co ostatnio wyjaśnił jako podejrzany, jest prawdą. Dodał, że nie posiada „dokładnych” wiadomości, jakoby S. miał pobić Poznachowskiego siekierą. Ponadto w grypsie przemyconym z aresztu do swojej narzeczonej, Marty Puchałówny, miał ją namawiać, aby zeznała, że w czasie, gdy doszło do zdarzenia, był u niej całą noc. Puchałówna nie dała mu jednak alibi, jak również – zasłaniając się niepamięcią – nie podała treści grypsu.  

    Z kolei Stefan S. podtrzymał swoje dotychczasowe wyjaśnienia. Wobec sprzeczności w wypowiedziach obu mężczyzn przeprowadzono ich konfrontację, ale czynność nie usunęła rozbieżności w oświadczeniach przesłuchiwanych.

    Prokurator wojskowy, nie uzyskując dowodów na udział Stanisława B. w zabójstwie Poznachowskiego, umorzył postępowanie wobec niego i uchylił mu areszt tymczasowy.

    Akt oskarżenia, wyrok i rewizja

    15 lipca 1946 r. prokurator sporządził akt oskarżenia przeciwko Stefanowi S. za zabór konia z wozem z użyciem przemocy wobec jego właściciela – Michała Poznachowskiego – przez doprowadzenie go do utraty przytomności uderzeniem siekierą w głowę, co spowodowało obrażenia skutkujące zgonem ofiary. Na rozprawie sądowej wszyscy świadkowie pozostali przy wcześniejszych zeznaniach, w tym obciążających Stefana S. On nie przyznał się do winy, twierdząc, że konia kupił i nie ma nic wspólnego ze śmiertelnym pobiciem Poznachowskiego. Sąd nie dał mu wiary i skazał go za rozbój na 10 lat więzienia (w wyniku amnestii – na 6 i pół roku), ale uniewinnił od zarzutu zabójstwa z powodu braku dostatecznych dowodów udziału S. w zabójstwie. Skazany nie odwołał się od wyroku, ale oskarżyciel zakwestionował go.

    Naczelny Prokurator Wojskowy wystąpił do Najwyższego Sądu Wojskowego z wnioskiem rewizyjnym od wyroku. NSW podzielił zdanie prokuratora o nielogicznym powiązaniu wniosków sądu I instancji z ustaleń w postępowaniu. Skoro sąd uznał, że sprawca doprowadził ofiarę do stanu nieprzytomności w okrutny sposób, skutkujący śmiercią, to trudno uznać, że brakuje dowodów na udział w zabójstwie, nawet chociażby w formie pomocnictwa, czy podżegania. Ponadto wytknięto, że nie ustalono liczby sprawców, a przecież niektórzy świadkowie mieli usłyszeć od żyjącej jeszcze ofiary, że było ich co najmniej dwóch. W tym stanie rzeczy NSW nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy sądowi I instancji, ale przez zmieniony skład sędziowski. 

    Obrona przez atak i prawomocny wyrok

    Stefan S., przesłuchiwany kolejny raz, zmienił do tej pory przedstawianą wersję. Pogrążony zeznaniami macochy i Stanisława B., postanowił bronić się poprzez atak. Oświadczył, że to Stanisław B. był inicjatorem i sprawcą zbrodni oraz namówił go do fałszywych wyjaśnień w sprawie rzekomego zakupu konia od Poznachowskiego. W tym stanie rzeczy – pomimo, że nowa wersja S. zawierała wzajemnie wykluczające się podawane okoliczności – wojskowy sąd rejonowy zwrócił akta sprawy prokuraturze wojskowej do uzupełnienia i zastosował areszt tymczasowy wobec zwolnionego już B. 

    Prokurator złożył zażalenie do NSW na postanowienie sądu rejonowego – za pośrednictwem tegoż sądu – wykazując sprzeczności w wyjaśnieniach Stefana S. Sąd rejonowy w końcu uznał słuszność wywodów prokuratora, w tym dowody, za wystarczające do skazania S. i w nowym składzie orzekł o jego winie za zabójstwo i rozbój na Poznachowskim. Tym razem wyrok był surowszy – dożywocie za zabójstwo i 10 lat pozbawienia wolności za rozbój. Uwzględniając amnestię, ustalono karę łączną na 15 lat więzienia. Obrońca wniósł skargę rewizyjną do NSW, uzasadniając ją m.in. tym faktem, że nie zostało jeszcze ukończone śledztwo przeciwko Stanisławowi B. – współsprawcy zbrodni – i nie ustalono jaki każdy ze sprawców miał udział w przestępstwie. NSW pozostawił jednak skargę bez rozpatrzenia i wyrok wobec Stefana S. uprawomocnił się. Skazany odsiedział 10 lat, po czym został warunkowo zwolniony z odbycia reszty kary. Na dzień publikacji artykułu nie ustalono, jak zakończyło się postępowanie wobec Stanisława B. 

    Wojciech Wójcik

Galeria